Wkrótce będę miał 5 z przodu.
Tomasz TarczyńskiWkrótce będę miał 5 z przodu. Choć mam wrażenie, że w pewnych kwestiach dopiero się rozkręcam. Z całą pewnością pomaga mi fakt, iż wciąż jestem dzieckiem. Dzieckiem heavy metalu.
Mój starszy brat przeszedł drogę od Boney M. do Iron Maiden. Mnie miłość do disco nie zdążyła dopaść. Od razu zacząłem od słuchania ciężkiej muzyki. Z przyczyn pokoleniowych „Ironi” nie byli na topie, doceniłem ich znacznie później, tak jak np. Judas Priest czy AC/DC. Dla mnie idolami byli bogowie trash metalu (Anthrax, Megadeth, Slayer, Metallica). Nazwy wpisują się w stereotypowe postrzeganie tej muzyki, kolejno jest to w tłumaczeniu: wąglik; jednostka zabitych w wybuchu broni atomowej; zabójca. Nazwa Metallica to osobna historia, bo wygląda jak z góry przygotowana dla jednej z najważniejszych kapel metalowych wszechczasów. Prawda jest taka, że została sprytnie podkradziona przez członków zespołu jednemu z wydawców lokalnej gazetki w Kalifornii.
W moim pokoju wisiał plakat Megadeth. Jako, że wychodziliśmy wtedy z komunizmu, najważniejsze dla mnie na tym zdjęciu były buty. Wszyscy mieli sportowe Nike, które wtedy jawiły mi się jako coś absolutnie cudownego.
Metal miał swój złoty okres do początku lat 90-tych, potem zaczął podupadać. Pomijając zmiany oczekiwań publiczności, dotychczas działające zespoły nagrywały beznadziejne płyty. Pojawiło się na szczęście kilka nowych kapel jak System of a Down czy Mastodon, które dawały radę. Gatunek wyewoluował również częściowo w skrajności typu black czy death metal, których nie da się słuchać nawet z przymrużeniem oka (i ucha).
Zaskakującym zbiegiem okoliczności po kilkudziesięciu (sic!) latach posuchy weterani wydali doskonałe płyty. Zaczęło AC/DC w 2008 roku płytą „Black Ice”, po 28 latach od „Back in Black”. Potem w 2016 Megadeth nagrał „Dystopię”, 24 lata po „Countdown to Extinction”. Wreszcie z martwych powstał Judas Priest albumem „Firepower” z 2018 roku, wydanym po 28 latach od „Painkiller”.
Dwaj członkowie Judas Priest mają powyżej siedemdziesiątki i wciąż koncertują. W AC/DC Brian Johnson jest już bliżej osiemdziesiątki, a Angus Young skacze na scenie w legendarnym mundurku mając lat sześćdziesiąt dziewięć. Jedyny stały członek zespołu Megadeth - Dave Mustaine – jest nieco młodszy. Wyleczył niedawno raka krtani i dalej wydziera się na koncertach. Podoba mi się też inna liczba, niby mało znacząca. Wymienione płyty są w całości dobre, bo trwają poniżej 60 minut. Muzycy są może starzy, ale konkretni. W końcu heavy metal to prosta muzyka i trudno skomponować jednorazowo wystarczająco dużo różnorodnego materiału. Metallica, która od ponad 30 lat nie potrafi nagrać dobrego albumu, raczy fanów płytami ciągnącymi się przez prawie 80 minut.
Więc – czym do diaska jest zmiana kodu na 5 z przodu, skoro goście z 7 potrafią po wielu latach nagrać dobre płyty i śmigają wciąż po scenie?
P.S. Nie da się zaprzeczyć, że powyższy tekst zawiera opinie, które są skrajnie subiektywne.
Na zdjęciu: plakat „obuwniczy” Megadeth