Otwarcie na zagranicę
Jeszcze w pierwszej połowie poprzedniej dekady prawie wszystkie spółki z portfeli naszych funduszy były notowane na giełdzie w Warszawie. Wyjątki się zdarzały, ale sporadycznie. Czasem jakaś europejska (najczęściej) firma urzekała nas swoim pomysłem na rozwój, co skutkowało chwilowym odstępstwem od zasady inwestowania tylko w Polsce. To był wówczas często spotykany w branży rodzaj myślenia. Na tle innych funduszy ani nie byliśmy nadmiernie konserwatywni, ani też zbyt kurczowo nie trzymaliśmy się tego, co polskie. Wiele innych funduszy zachowywało się podobnie. Jednym z kluczowych wniosków z rozmów branżowych był ten, że dużo łatwiej jest zarobić na polskich spółkach. Bo na przykład mamy kilkaset notowanych firm z rozmaitych sektorów i to w zupełności wystarcza, żeby od czasu do czasu znaleźć tę wymarzoną perłę, która wzrośnie dziesięciokrotnie. Albo dlatego, że za granicą czyha na każdego wiele pułapek związanych z niewystarczającą znajomością lokalnego rynku, dostępem do informacji oraz analiz, więc trudno efektywnie przejść przez gąszcz tych barier.
Jednak świat nie stoi w miejscu i realia na polskim rynku się zmieniły. Pod paroma względami na gorsze. Na przykład podmioty, w których o strategii decydowało państwo, stały się mało przewidywalne, a i akcjonariusz mniejszościowy liczył się tam coraz mniej. A mówimy przecież o kluczowych i największych firmach w Polsce. Od jakiegoś czasu giełda przestała mieć wsparcie napływów z OFE. Operujące w kraju instytucje finansowe zaliczyły kilka solidnych potknięć, których efektem były masowe umorzenia w TFI i bolesna dekoniunktura, zwłaszcza w segmencie mniejszych spółek. Wszystkie te problemy kumulowały się rok w rok i finalnie atrakcyjność inwestowania w Polsce w porównaniu do inwestowania za granicą malała.
Zdecydowanie śmielej zaczęliśmy więc patrzeć na inwestowanie za granicą, poszukując lepszych stóp zwrotu. A w trakcie analiz polskich spółek, badając ich ryzyka i budując wiedzę o różnych sektorach, zawsze patrzyliśmy na mechanizmy kierujące daną branżą w innych krajach. I czasami odnajdywaliśmy na innych rynkach podmioty, które były sprawniej zarządzane, bardziej innowacyjne i ciekawsze dla inwestora. Więc w nie inwestowaliśmy.
Na przykład w amerykańską spółkę Freeport-McMoRan, na którą prędzej czy później natknie się każdy analityk zajmujący się polskim KGHM, czy w ogóle spółkami miedziowymi. Na wykresie z lat 2019–2023 widać, że przy stopie zwrotu (w lokalnej walucie) z akcji KGHM na poziomie 38% osiągnęlibyśmy na amerykańskiej spółce zysk przekraczający 300%(!). To ogromna dysproporcja i oczywiście mocny argument skłaniający do poszukiwania branżowych liderów również poza granicami Polski.
W ciągu niespełna 10 lat portfele naszych funduszy mocno się zmieniły. Obecnie komponenty zagraniczne są absolutnie kluczowe i czasami jest ich nawet więcej niż tych lokalnych. To firmy z różnych branż i obszarów geograficznych. Inwestujemy w zagraniczne spółki surowcowe, biotechnologiczne, detaliczne czy z branży IT. Nie oznacza to, że tak będzie zawsze albo że któraś z tych grup docelowo ma dominować w strukturze portfela. Ona zawsze będzie wynikała z tego, co myślimy o atrakcyjności poszczególnych inwestycji. Choć mocno poszerzając pole widzenia, dokonaliśmy szeregu inwestycji, które były bardzo zyskowne.
